XI. pierwiastek pałubiczny

A tuś mi, tajemniczy pierwiastku! Przybywasz płatać figle mojemu bohaterowi, ty wysłańcze Bogini Rzeczywistości? Ale dobrze mu tak: dlaczego nie ukorzy się i nie uwielbia twojej Pani, ale maluje na lustrze i pieści się skaleczonym odbiciem, skoro naga, „brzydka” prawda piękniejsza jest i obfitsza od złudzenia!

A jakże ślicznie i dziwacznie brzmi mi ten tytuł! Co za nazwa pysznie szkaradna i niemuzykalna! Jaki sukces politowania u ludzi rozsądnych!

W czasie, gdy Strumieński pisał swój pamiętnik, ukazało się 20 wydanie Snów Marii Dunin » Sny Marii Dunin
Otwórz ⇒
. Autor Marii Dunin, jak wiadomo, zmarł niedawno w swojej willi nad morzem Tuscarora, syt sławy, zaszczytów i korowodów z pochodniami, a do jego grobu odbywają pielgrzymki dekadenci z całego świata. Strumieński i jego żona dotychczas nie znali tego słynnego dzieła; zainteresowało ono oboje nadzwyczajnie. Ola zachwycała się samą Marią Dunin jakby osobą niepowieściową, ale odczuwała brak pięknych opisów przyrody, mówiła, że autor jest jej niesympatyczny, że ona by to całkiem inaczej napisała, że nawet, jak będzie miała czas, napisze nową Marię Dunin i że autor ostatecznie nie wytłumaczył, co to jest miłość. Pojęła ona tę powieść zupełnie na tle teorii o kulcie dziewictwa, których jednak nie traktowała tak na serio jak Angelika, bo nawet za złe miałaby wszelkie wyciąganie z nich praktycznych konsekwencji. Ustęp, w którym „rozbestwiony autor” wkrada się do pokoju Marii Dunin, zdawał się jej bardzo trafnie kreślić „zachłanność i tyranię” mężczyzn. – W Strumieńskim Maria Dunin wywołała różne, bardzo sprzeczne uczucia. Zrazu był nią zajęty, lubo» lubo (daw.) – chociaż. nie przejęty, chciał się z nią solidaryzować, ale coś go od tego odpychało, tak że niebawem stanął do niej w opozycji. Wprawdzie literackość Marii Dunin nadawała pewną sankcję jego podziemnemu światu i z tego powodu nawet Ola, w lot pochwyciwszy wspólne znamiona sytuacji, nazwała go „męską Marią Dunin”. Dla Oli było to jednak tylko prostym stwierdzeniem podobieństwa bez tonu istotnego współczucia, stwierdzeniem, w którym go nieco urażał brak dyskrecji, zwłaszcza że miał pewność, że Ola sobie z tego podobieństwa niewiele robiła. Kiedy słyszał, że nazywała autora niesympatycznym, brał go w obronę, ale tylko dlatego, ponieważ czuł, że ona nie ma prawa krytykować pisarza tak znakomitego, sam zaś w duchu polemizował z nim żarliwie.

Do polemiki podniecała go i zazdrostka: miał żal do autora, że ten go uprzedził, a do siebie, że bez takiej sankcji może by się nie odważył sam adoptować niektórych swoich dawnych postępków i postępowań, tak mu się one – i to do niedawna jeszcze – wydawały sentymentalnymi i przesadnymi. Sądził dalej, że w tym kierunku, w którym idzie Maria Dunin, można by (forma nieosobowa) daleko więcej uczynić, z drugiej strony zaś hamował oficjalne zachwyty Oli, która powtarzała to, co gdziekolwiek wyczytała o Marii Dunin napisanego. Mówił więc, że autor w wieku, w którym tę rzecz napisał, był jeszcze widocznie bardzo niedoświadczonym; już to: „Mylisz się, Olu, on wcale nie miał zamiaru apoteozować takich fantastyczności, lecz przedstawił kobietę histeryczną, dekadentkę”; już też wreszcie korzystał nieszczerze ze swych dawniejszych poglądów (z rozdziału VIII) » Rozdział VIII. Naturam expellas furca…
Skocz do VIII ⇒
i starał się w oczach Oli poniżyć autora jako romantyka, dekadenta, neurastenika, który uświetnia erotomankę itp.

Tak wyglądały zewnętrzne objawy jego wewnętrznego niezdecydowania, jego maleńkiej chwilowej recydywy w kierunku sceptycyzmu, objawy dość świadomie nieszczere. Ideał kontemplacji, zatopienia się w sobie, przedstawiony w Snach Marii Dunin, uważał Strumieński za niemożliwy, ponieważ zaś Ola podnieciła jego krytycyzm, mówił w jej obecności, że takich snów nie ma; spanie istnieje, ale sny tak jednolite, tak literackie i poetyczne, to nonsens. A właściwie czuł, że rozmarzenie Marii Dunin jest właściwie tym samym stanem, w pobliżu którego był już on, Strumieński, w okresie żałoby, lecz – cofnął się? Nie mógł iść dalej? Tu był punkt przykry, który w myślach omijał. – To jedno, a drugie: niemile uderzało go, że w Snach Marii Dunin żywioł kobiecy upokarza żywioł męski, a na domiar potwierdza poniekąd te śmieszne co do fizycznej miłości poglądy, którym hołdowała Ola. Przypisywał więc autorowi feminizm – ale cóż to właściwie było? To, że miał wyrzuty sumienia własnego intelektu na cudzy rachunek, bo u autora Marii Dunin widział w skarykaturowanej, wyidealizowanej formie to uwielbienie, które sam składał na ołtarzu Angeliki, a przeciwko któremu buntował się w nim ten inny zakorzeniony pogląd, że mężczyzna powinien zawsze górować nad kobietą, nie zaś być jej satelitą. – Ale grał tu rolę właściwie jeszcze jeden tajemniczy czynnik, który Strumieński skrupulatnie omijał, aż dopiero w wygodnej chwili użył go jako dynamitu.

W ten sposób na dnie miłości i uwielbienia znajdował coś jakby zdanie nawiasowe zaopatrzone pytajnikiem, takie zastrzeżeńko myślowe, które tę drugą edycję żałoby czyniło do pewnego stopnia przybraną rolą, wytworem dowolnym fantazji, artyzmem. Tak, i tu dopiero mógł odetchnąć, dopiero jeżeli miłość i uwielbienie (a po cichu: uniżenie, podporządkowanie się) były rolą dobrowolną, mógł myśleć i pisać dalej w tym tonie. Atoli już teraz wplatał czasami lekkie, ale to bardzo lekkie uwagi lub słówka ironiczno-sceptyczne, w hymnie zaznaczał pewien niby to nieumyślnie objawiający się rozdźwięk między uczuciami kochanka i męża a chwilowo wyzwalającym się obiektywnym sądem roztropnego, wyższego człowieka; przesadzał nieraz w zachwytach, aby coś niejako samo spadło z góry i rozczarowywało. Równocześnie cel biografii i jej przypuszczalni czytelnicy zmieniali się: raz był to Pawełek, już to jako młodzieniec, już to jako dojrzały człowiek, albo było to większe grono ludzi inteligentnych. Stosownie do tego pozował Strumieński tak lub owak, ale ponieważ terminu puszczenia tej biografii w świat ściśle nie oznaczał, był w ogóle szczerszym, niż gdyby, dajmy na to, pisał jakąś powieść według utartych wzorów: szczerszym był także dlatego, ponieważ niektórych faktów życiowych bądź co bądź nie można ani obalić, ani zastąpić innymi i one same swego biografa najlepiej pilnują.

Te ciche wewnętrzne walki były wypływem pierwiastka destrukcyjnego, pewnej autoanalizy, która leży w rzeczach samych – drugi cień, który rzucają rzeczy. Już nawet w kierunku dodatnim (s. 211)» Rozdział X.
Fragment: Wprawdzie były drobne nieforemności w tym szczęściu (…).
Skocz do miejsca ⇒
znaleźliśmy „nieforemności szczęścia”. Teraz i na innych dziedzinach pokażę interwencję „pałubicznego pierwiastka”, a niech na razie niewyraźność nazwy sama charakteryzuje niejasne, zduszone, zmącone występowanie tego pierwiastka w duszy Strumieńskiego, zanim w rozdziałach dalszych dokładnie i w sposób niewątpliwy nawet dla Strumieńskiego ukażę jego panowanie i rozległość.

Widzieliśmy, jak Strumieński ratował swój egoizm i ambicję podczas pisania życiorysu, równocześnie jednak chodziło mu bardzo o to, żeby nie przerywać swego życia podziemnego, bo i ono należało już do agend jego egoizmu i jak wiadomo, wydawało mu się czymś nadzwyczajnym – światem odrębnym, w którym gościł różne względne, rzekomo odważne prawdy, nieprzystępne dla filistrów. Ale właśnie to życie podziemne nie rozwijało się w sposób pożądany, do tych piwnic – zatrzymuję porównanie – wciskała się różnymi porami woda, rzucał się grzyb. Zajęty jedną stroną medalu, błyszczącą, nie oglądał się na tylną, był jak augur, gotów dać życie za bóstwo, w które sam wątpił. Wprawdzie wątpliwości owe przedstawiały mu się raczej w formie trudności pisarskich, nie zachwiewały go tak bardzo w przekonaniach, pisał bowiem, a więc i myślał według mnóstwa utartych wzorów, służących do stylizowania zdarzeń, wzory te zaś zdawały mu się już ostatecznymi, bo innych nie znał ani nie mógł sobie wyobrazić. A tu tymczasem zamiast powierzchownych tajemnic, które miał zamiar mówić, np. jakie on to kochanie urządzał sobie z Angeliką lub że byłby dla niej poświęcił nawet ideę ojczyzny, gdyż ideę gatunku uważa za silniejszą, lub o śmierci przez miłość, lub o umowach przed śmiercią Angeliki – zamiast tego wystąpiły inne tajemnice, które mu pokazywał demon bezimienności. Ponieważ zaś Strumieński „pojmować” ich nie umiał, bo go nie objaśniały o tym żadne powieści ani poezje, ani nauki, więc nie ruszał ich, nie wiedząc nawet, czy je choćby stwierdzać wypada.

Zanim przykładowo podam kilka takich tajemnic pałubicznych, które Strumieński odkrywał w zamkniętym już epizodzie pt. „Angelika”» Rozdział IV. Angelika
Skocz do IV ⇒
, uzupełnię wpierw nieco historię jego załatwiania się z tajemnicami, które napotykał właśnie teraz przy pisaniu biografii, wskutek przymusu określania i stylizowania wspomnień.

Otóż znalazł on wnet pewien punkt oparcia, z którego mógł ratować swoją ambicję wobec Angeliki jeszcze wygodniej niż dotychczas i jeszcze śmielej pokazywać swój sceptycyzm. Mianowicie gwoli „obiektywności” wplatał czasem uwagi fizjologiczne, naukowe, które na przekór autorowi Marii Dunin brał na serio, i on bowiem, jak większa część współczesnych ludzi, był pod przygnębiającym wrażeniem odkryć fizjologicznych, lekarskich, do których jeszcze nikt nie stosował pierwiastka pałubicznego. A więc przypisywał Angelice geniusz, ale na tle patologicznym, jak światełko na bagnach, przez co (tu jak i później sam domawiam to, czego on domawiać nie śmiał) pośrednio sam siebie zasłaniał przed zarzutem, dlaczego nie jest geniuszem. Poszlakami owego tła patologicznego mógł być najprzód jej pociąg do kłamstwa czy zmyślania, potem hymen cornutum, wreszcie jej obłąkanie, chociaż Strumieński wątpił, czy było ono wynikiem nieszczęśliwego połogu, czy jej całego usposobienia, a nawet czy było w ogóle obłąkaniem (bo zachowywała się wprawdzie dziwnie (?), ale oczywistych nonsensów nie robiła). Właściwie wszystkie te poszlaki, jak i inne, nie bardzo wystarczały, więc Strumieński uciekł się do ogólnikowego przedstawienia rzeczy, tym bardziej że ogólnikowość i z innych względów była mu na rękę: po pierwsze, oszczędzał Angelikę, chociaż popadał w tę samą obłudę, co urojony autor historii o Marii Dunin, po drugie, chronił się przed tzw. świństwem (o czym dalej).

Była jednak sprawa o wiele ważniejsza. Oto Strumieński wahał się, czy i o ile ma podnieść swoje własne zasługi w dziełach Angeliki, jak wysoko ma oceniać swój wpływ, żeby się nie narazić na zarzut samochwalstwa, a przecież przyznać sobie, co mu się należało. Wprawdzie mógł tę kwestię zamalować, mógł powiedzieć, że to było takie wspólnictwo miłosne, ale go przecież wciąż korciło, żeby oddzielić swoją zasługę od jej zasługi. Czasami bowiem w chwilach upojenia samym sobą czuł, że te wszystkie dzieła to jego dzieła i że w tym tkwi jego sekret tak głębokiego do nich przywiązania! A także tu grał rolę punkt widzenia fizjologiczny. Strumieński, jak już wiemy, był zwolennikiem ogólnikowego mówienia o mężczyźnie i kobiecie, o rzekomych zasadniczych, odwiecznych różnicach dwóch płci. Jest to temat wydatny i przyjemny dla wielu ludzi, którzy umieją w dowcipny i bystry sposób manipulować banalnościami, jakich już sobie bez liku narobiono w tej dziedzinie – temat, w którym każdy, jak mniema, ma coś odrębnego do powiedzenia. Otóż Strumieński mówił, że jak pod względem fizycznego ustroju kobieta ma pewne minus, a mężczyzna plus, tak samo i pod względem duchowym: „On ma nasienie, a ona łono, on zapładnia, a ona przyjmuje, przetwarza i nosi płód, odżywia go w sobie, karmi i wydaje na świat”. Dowcipny ten wywód miał w swej symetryczności złudną siłę przekonywującą, był dla Strumieńskiego dowodem. Gdy go zastosowywał do artystycznej twórczości Angeliki (tu się pokazuje, co warte takie zastosowania lub porównania), wtedy jego rady, wpływy, plany były duchowym nasieniem, pierwiastkiem dominującym, głównym, natomiast to, co ona dawała od siebie (wiedza techniczna, wykonanie, wprawa ręki i oka), wypadało z owej proporcji jako coś podrzędnego, jako aparat, zewnętrzna forma, łono. Czuł Strumieński, że tu nieco przeholował, ale mimo to był już mniej skrupulatnym w ukrywaniu swoich zasług, jakkolwiek tylko bardzo subtelne oko zdołałoby w jego pamiętniku rozpoznać takie samochwalstwa, gdyż skrupuły rozgrywały się między liniami. Skądże pochodziły te skrupuły, zmuszające go do ukrywania (?) swych zasług? Najpierw, z paradoksalnej nieufności względem samochwalstwa, rodzącej się wskutek tego, że z samochwalstwem łączy się doznawanie przyjemności, ludziom zaś często wydaje się, że większa prawda musi być w pobliżu większej nieprzyjemności. Po drugie, z obawy, by ktoś go nie posądził o przechwałki w tak błahych (?) sprawach jak sprawy sztuki, o żakowskie wściubianie swoich trzech groszy, słowem, o zachowanie się takie, jakie w sposób bardziej złośliwy niż sprawiedliwy wyrażone jest w przysłowiu: konia kują, żaba nogi nadstawia. I oto mam punkt wstydliwy par excellence! A przecież Strumieński miał nawet słuszność, wyrywając dla siebie listki z tego laurowego wieńca, który splatał dla Angeliki. Powstawała więc w tym punkcie taka niemiła przeszkoda w życiu duchowym, której się nie chce poruszać z obawy, żeby nie być fałszywie zrozumianym; ale ponieważ „czuje” się, że się ma jakoś słuszność, w pewien jeszcze tylko niewyjaśniony sposób, przeto dla uzupełnienia wetuje się sobie tę słuszność drogą uboczną. Tak też postąpił i Strumieński. Wiedział on, że nikt by może nie uwierzył w jego wpływ na Angelikę, że może i Angelika, gdyby wstała z grobu, nie uznałaby jego pretensji i wydzierałaby mu zazdrośnie to, co on chciał sobie przywłaszczyć: szachrował więc i np. w sposób trochę tendencyjny odbudowywał swe rozmowy z nią, udając w ich opisie, że się chciał tylko uczyć, informować, lecz przez swoje wyższe pytania zmuszał ją do zastanawiania się nad sztuką i pogłębiania własnej twórczości. A może ona tylko z pochlebstwa udawała, że się przejmuje tymi pytaniami?

O, ten zarzut był słabym, bo przecież mogła grać podwójną komedię i takim pochlebstwem tylko malować rzeczywiste zainteresowanie się (por. s. 76, w. 26 i n.)» Rozdział IV.
Fragment: jak sądziła, z pewną ujmą dla męża, jej kunszt malarski jest główną podstawą ich stosunku, a zarazem rękojmią miłości Strumieńskiego, bo umożliwia mu złudzenie dostępu do twórczości
Skocz do miejsca ⇒
. Inna przyczyna ustępstw Strumieńskiego na rzecz Angeliki leżała jeszcze głębiej: była to chęć wynagrodzenia jej za mniemaną krzywdę, o której szeroko opowiem aż później. Jeżeli przy tych wszystkich przyczynach uwzględnimy jeszcze powroty w kierunku lekceważenia malarstwa Angeliki, a więc i swego w tym malarstwie współudziału, będziemy mieli mniej więcej wyobrażenie o sprzecznościach i zmiennościach tego splotu psychicznego.

Inny punkt wstydliwy powstawał, gdy Strumieński przystępował do kwestii własnej przystojności. Nie mógł tego pominąć, bo wiedział, że Angelika pokochała go – z początku przynajmniej – głównie (a w tym „głównie” brzmiało i „niestety”) dlatego, jej się podobał z twarzy i postawy. Ale jakże miał o tym pisać? Po pierwsze, mniemał, że go to poniża, iż Angelika nie pokochała w nim tzw. duszy, ale przede wszystkim futerał duszy; po drugie, wydawało mu się to tak dziecinnym pisać o własnej przystojności. A jednak pozbawiłby się tym sposobem wielu ładnych szczegółów. Pamiętał np., jak ona przed nim klękała, uwielbiała go, zachwycała się nim, jak w nocy, gdy spał, pochylona nad nim z lampą patrzyła w jego rysy itp. wyrabiała awantury. Czasem mu te awantury pochlebiały, a czasem go irytowały, bo czując w nich swą śmieszną rolę (mianego a nie mającego), nie chciał się nimi przejmować i kładł je już to na karb niemieckiego sentymentalizmu, już to na karb rozjątrzenia samicy, która chce koniecznie uwielbiać. A więc ich „miłość” kryła w sobie takie poniżenia i śmieszności, do których bał się przyznawać, chociaż, z drugiej strony, korciło go właśnie nie troszczyć się o ten punkt wstydliwy. Imaginował on sobie jakieś „ja”, oderwane, duchowe, coś w rodzaju tzw. lepszej cząstki samego siebie, a jednak czasem lubił jednoczyć się raczej z innym „ja”, z gorszą cząstką, ze swoją zewnętrzną powłoką – jakby poprzestawał na tym, żeby być tylko własnym ciałem. Wracał wówczas myślą w swe dawne upodobania helleńskie i pytał, dlaczego ktoś nie ma się jednoczyć z własną pięknością, podobnie jak się to czyni z własnym geniuszem i talentem? Czy dlatego, że tamtą można wskutek choroby utracić? Ależ tak samo i talent – można zwariować – wiedział o tym, bo działy się takie przykłady. Atoli jednocząc się ze swym ciałem, stawał przez to w sprzeczności ze swoim dawnym dualizmem, opartym na wyższości ducha nad ciałem, w dualizm ten bowiem nie chciały wejść poglądy helleńskie – a oba sposoby uregulowania tego kłopociku psychicznego okazały się niemal równo upragnionymi.

Takie walki toczone na pograniczu świadomości i nieświadomości zmuszały Strumieńskiego albo do urywania biografii w pewnym punkcie i zaczynania jej w innym, wygodniejszym – co nazywał szkicowaniem, albo też, co się najczęściej zdarzało, do niepisania w ogóle nic i załatwiania kwestii – czy też borykania się z nimi – w myślach. Trzeba bowiem wiedzieć, że Strumieński pisał ową elukubrację życiorysową tylko od czasu do czasu, przyparty zewnętrznymi bodźcami, za to w fantazji często sobie wyobrażał siebie piszącym » Str. 222, w. 32 …wyobrażał sobie siebie piszącym.

Stałe powracanie tego stanu: str. 99, w.9 i n.⇒
str. 224, w. 23, ⇒
str. 308, w. 30, ⇒
str. 354, w. 15. ⇒
Uwagi do „Pałuby” ⇒
, marzył na rachunek tego, co miało być napisanym, bo czuł, że marzenia dawały mu więcej szczęścia niż ich spisywanie, szerzej zadowalały ambicję i łatwiej też w ten sposób przepływał między Scyllą a Charybdą» Scylla i Charybda (mit. gr.) – dwa potwory morskie, które czatowały na żeglarzy po obu stronach cieśniny, utożsamianej z Cieśniną Mesyńską, i pożerały ich. różnych trudności, trudności, jak mniemał, technicznych, którym jednak ja przypisuję o wiele głębsze znaczenie.

Z takimiż „trudnościami technicznymi” borykał się Strumieński wobec faktów, które mu stawiały pozorny dylemat: zmysłowość czy świństwo. O prawdzie nie myślał, sądził, że jego względne prawdy wystarczają, znał jednak postulaty realistyczne, naturalistyczne, choć niewiele czytał w tym kierunku, i czujności tych to właśnie postulatów zawdzięczał wszystkie swoje skrupuły. Wprawdzie z większą częścią swoich płciowych przygód z Angeliką mógł się załatwić w sposób ogólnie podówczas przyjęty:» Str. 223, w. 15

Dawniej było w modzie opisywanie scen zmysłowych na sposób helleński (jaskrawy przykład: sonet „Leda” K. Tetmajera), teraz transponuje się je na wizje fantastyczne (np. Przybyszewski). I jeden i drugi sposób jest idealizowaniem, zacieraniem lokalnego kolorytu spraw zmysłowych, które są piękne, ale ani po grecku, ani muzykalnie, ani pierwotnie, ani nawet wirowato-kosmicznie, lecz po swojemu.
Uwagi do „Pałuby” ⇒
używając stylu namiętnego, pełnego barw, tętnienia krwi, stylu, który niby to rozkosz apoteozuje, ale jej rzeczywiste, ludzkie rozmiary rozsadza i póty nakrywa oboje kochanków gwiazdami, słońcami, niebami, kometami i chaosami, aż ich nie widać.Taki styl naśladował Strumieński, postępował jak malarz, który na obrazie maluje dym z prochu i powie, że to bitwa. Kłopot atoli sprawiała Strumieńskiemu np. historia owego hymen cornutum, którą, jak już powiedziałem, poruszył całkiem ogólnikowo. Gdyby był mógł o tym wspomnieć jako o świętym symbolu, a, to co innego, ale skoro idealna, czysta miłość zrobiła fiasco» fiasco (wł.) – klapa, fiasko. , na cóż było jej urągać? Zresztą mówić o doktorze, masce itd., to psuło mu symetrię obrazu dalszej miłości, opisywać zaś to, co zaszło przed interwencją Eskulapa, było mu i żal, i wstyd. Albowiem odwaga jego anektowała różne szczegóły z życia seksualnego z wolna, między jedną a drugą aneksją upływały miesiące i lata, i owe szczegóły tworzyły długo terytorium sporne między postulatem odwagi a zakorzenionymi przesądami „estetyki”. „Estetyka” zaś tkwiła w nim dwoma korzeniami. Jeden: prymitywny strach, wpojony na podstawie powszechnej milczącej umowy ludzkiej, i ten korzeń był istotny i właściwy, ale Strumieński nigdy by się do niego nie przyznał, bo wszakże był człowiekiem „europejskim” i postępowym.

Był więc drugi korzeń: teoretyczny, zwany pospolicie odwiecznym i u wszystkich ludzi jednakowym kryterium dobrego smaku (por. s. s. 117 i 118)» Rozdział VI.
Fragmenty: Naturalnie, że tak radykalne (…) tak dalej
Skocz do miejsca ⇒
oraz: Dysputa ta była (…) i to nigdy zupełnie.
Skocz do miejsca ⇒
, takim samym jak to, na podstawie którego 2 + 2 dla wszystkich ludzi ze zdrowym rozsądkiem jest 4. Ten to korzeń pozorował działanie tamtego, chłopskiego. Dlatego Strumieński był odważnym tylko przy wymienianiu i opisywaniu tych faktów, które mógł połączyć z jakimś gotowym już albo do sporządzenia łatwym chaosem i hałasem poetyckim, takim szum-bum, takimi skrzydłami, takim poetyckim balonem, który odrywał brzydki fakt od ziemi i unosił go pod niebiosa. – Ale nie tylko to. Jak powiedziałem, Strumieński, lubo nie miał literackich pretensji, jednak tak obył się z literacką kulturą, że pisząc widział siebie niejako w towarzystwie ludzi, wprawdzie mądrych, subtelnych wyrozumiałych, ale bądź co bądź ludzi. Otóż gdy w myślach swoich stawał przed forum takich czynników, było mu i żal, i wstyd, bo właśnie tego rodzaju wspomnienia były mu milsze niż inne, w nich widział historię, postęp, wspólną zdradę ideału, a nie wiedział wcale, jak by się to innym ludziom wydało, i czuł się wobec nich bezbronnym. –

Były to jednak skrupuły odnoszące się raczej do pisania, które w razie potrzeby można było po prostu odłożyć. Ważniejszymi były odkrycia, które robił sam, grzebiąc z okazji zamiaru pisania w kompleksie „Angelika”. Tu napotykał dalej na momenty pałubiczne» Napotykał dalej na momenty pałubiczne – całość ich wyczerpana będzie dopiero przy końcu rozdz. XVII ⇒ i z początkiem XVIII ⇒ . I tak np. ważnym powodem, dla którego wymijał epizod „hymen cornutum”, była także nagła myśl: jakim sposobem on mógł dowiedzieć się, że Angelika taką była? Skąd ona sama o tym wiedziała? Mogło to się stać wskutek pewnych oznak fizjologicznych, ale także… Przed jego fantazją przeleciał nagle żółty motyl zazdrości i znikł. Potem przychodziła mu często na myśl owa „reszta” nieodgadniona w Angelice, a najbardziej zastanawiało go to, że porównując Angelikę z Olą, widział w obydwóch wiele podobieństw w zachowaniu się, w zapatrywaniach – kładł to na karb „kobiecości” (das Ewig Weibliche)» das Ewig Weibliche (niem.) – wieczna kobiecość. , przez co jednak psuł sobie plan pojmowania przeszłości (zaznaczony np. na s. 113, w. 2 i n.)» Rozdział VI.
Fragment: Otóż Strumieński pod pierwszy typ postawił Angelikę, a pod drugi, jeszcze dawniej, na chybił trafił Olę; tylko kolor włosów nie stosował się, Angelika bowiem była blondynką, a Ola brunetką…
Skocz do miejsca ⇒
.

Dalej zdawał sobie sprawę z tego, że i on nie kochał Angeliki całkiem tak, jak by według tego planu wypadało, że użył sztuczki, aby nie pokazywać jej obrazów, że nazwał wprawdzie jedno źródło jej imieniem, ale nie wprowadził tej nazwy w używanie itd. Strumieński nie wiedział, że rzeczy jak ta ostatnia robi się dla zabawki, i więcej wartości ma dorywcze pomyślenie i wypowiedzenie takiego projektu niż wykonanie go. Traktował miłość jak rzecz religijną, szło mu o tzw. czyn, a jednak źródła nie oznaczył nawet na mapie (bo wstydził się) pod pozorem, że chce uniknąć profanacji imienia Angeliki, nie kładąc go na usta innych ludzi. – Zapuszczając się dalej w gęstwę wspomnień, przypomniał sobie, ale jakby przez mgłę – jedną umowę między sobą a Angeliką: że się nie ożeni, choćby potem, w umowie niby odwołującej tamtą, ona go nawet prosiła, by się po jej śmierci ożenił. Co za naiwność w tym jej wyrafinowaniu! – jakby to szło tylko o żenienie się. A przy tym – czy mu się tylko zdawało? – ta jej zazdrość, że on żyje, a ona umierać musi, zazdrość, pokrywana szlachetną rezygnacją. Albo jak jej obiecywał, że nigdy w życiu nie dotknie już żadnej kobiety – ale nie przysięgał, nie zapędzał się za daleko, trzymał się pewnej miary w obietnicach (punkt fałszywy). Takie samo prześliźnięcie się koło rzetelnego niebezpieczeństwa w miłości uratowało go od strzelenia sobie w łeb (zapomniał już, że szło o utopienie się) po śmierci Angeliki (por. s. 87)» Rozdział VI.
Fragment: a tymczasem z kąta jego dzikiego bólu wyszła ku niemu dziwna obawa: by kiedyś raz we śnie nie zaszedł do studni i sam tam nie wskoczył. (…)
Skocz do miejsca ⇒
. W związku z tym medytował nad rozbiciem się projektu wspólnej śmierci przez miłość – i robił w myślach zarzut Angelice, że może tylko wskutek jej sceptycznego zachowania się projekt ten pozostał tylko zabawką, bo on nie chciał przed nią zblamować się braniem go zbyt na serio! (punkt wstydliwy). I tak powoli, brnąc dalej w przykrych odkryciach, przekonywał się pesymistycznie, że właściwym tłem wszystkich uczuć i porywów jego była dawna obojętność i egoizm, otaczający go niewidzialną, braterską opieką.

Wreszcie, rozważając zajścia przed samobójstwem Angeliki, napotykał dużo momentów zagadkowych lub takich, o których myślał jakby tylko ukradkiem przed innymi myślami. Szło tu o jedną większą tajemnicę, która była właściwie najgłówniejszym motorem jego eksperymentów i nadawała jego podziemnemu życiu tak niezwykłą siłę, tak maniacką wytrwałość – ale ona sama była w tym życiu Minotaurem i psuła zupełnie jego symetrię. Mam na myśli przypuszczalną przyczynę samobójstwa Angeliki, która wypłynie na jaw dopiero w ustępie XVII» Rozdział XVII. Zrobienie fazy
Skocz do XVII ⇒
. Teraz Strumieński jeszcze ją zacierał, chociaż – co już tu podnieść trzeba – on sam dobrze nie wiedział, jak się „to wszystko” odbyło. Otóż gdy się nad obmyśleniem (sic!) tego przejścia zastanawiał, wpadła mu na myśl pewna hipoteza, dziwaczna, ale mająca w sobie szanse prawdopodobieństwa. Przypomniał sobie, że gdy przybywszy do domu po połogu Angeliki, domagał się natarczywie pokazania mu martwego dziecka, powiedziano mu, że jest pochowane. Zrobił awanturę, lecz Angelika traktowała jego hałasy i rozpacze nieco pogardliwie, powiedziała: „Dziecko jest tu koło mnie, przykryte prześcieradłem!” I odkryła prześcieradło. Było to wieczorem. Z daleka ujrzał niewyraźną bryłkę ciała, które Angelika pospiesznie zakryła, prosząc go dziwnym tonem, by jej nie robił przykrości i nie patrzył na martwe niemowlę, bo ona sama już na nie patrzyć nie może… A potem rzekła doń żartem: „Udusiłam, prawda, że my już nie będziemy mieli dzieci?”. Zajęty wówczas nią samą, nie zważał na te jej słowa, a potem, kiedy rozchodziły się wieści o dziecku-potworku, uważał to za głupie chłopskie legendy, wypytywał tylko starą akuszerkę, która powiedziała, że dziecko było całkiem normalne. Ale jeżeli akuszerka powiedziała mu tak tylko, aby go nie martwić? I jeżeli Angelika nie żartowała? Więc może ona popełniła przecież – to ze wstrętu, a potem popęd macierzyński zemścił się na niej i zabiła siebie, nie mogąc znieść plamy na swej czystej duszy, bo pod względem moralnym chciała być zawsze białą jak gronostaj. Miał jeszcze inną poszlakę. Angelika nie mówiła mu wprawdzie dokładnie o swych obawach podczas ciąży, ale on znał jej wyobraźnię, wiedział, że miewała myśli musowe, tak jak on. Mimo jej czystości – a może wskutek niej – demonicznie pociągała ją potworność, lubiła mówić o pomysłach Breughela, Goyi, Redona, a ta skłonność jej objawiła się i w kopii obrazu Ingresa, i w owym krajobrazie podmorskim oraz w zamiarze malowania „potwornych piękności”, właśnie z przeciwieństwa do Redona, autora potwornych brzydot.

Jednakże każdy szczegół w hipotezie Strumieńskiego był tego rodzaju, że można go było i tak, i owak tłumaczyć. Akuszerka mogła mówić prawdę, a Angelika mogła kłamać, jak to było jej zwyczajem. Nie był też pewnym, czy go pamięć nie myli co do tonu owych słów Angeliki; przy tym podejrzewał siebie, że całą hipotezę nasunęły mu wspomnienia o Robercie, który był garbuskiem. Pomyślał, że dobrze by może było rozkopać cmentarz i zobaczyć szkielet dziecka, przy tej sposobności dostać by mógł ów list Angeliki… Ale to było okropne i straszne, trąciło świętokradztwem, zresztą i list, i ów trupek były już teraz tak „nieaktualne”. Bądź co bądź żałował, że nie uległ pierwszemu popędowi serca i nie kazał pochować Angeliki w muzeum, gdzie mógł ją wiecznie mieć przy sobie, gdzie byłby może w czasie swojej pierwszej próby w głąb łatwiej porozumiał się z jej duchem… Lecz on, niestety, pochował ją w grobie familijnym, tak jak przystało na „pana” Strumieńskiego, jak należało uczynić, żeby sąsiedzi, przyszedłszy na pogrzeb, nie szeptali sobie do ucha o jego dziwactwach (punkt wstydliwy); w grobie familijnym, w którym oprócz starego Strumieńskiego i Roberta żaden umarły nic go nie obchodził, a w którym Angelika była przecież intruzem. To bolało go, zamierzał tedy kiedyś przenieść jej zwłoki do muzeum i wyznaczyć tam także miejsce dla siebie, żeby pokazać Oli… ale to wszystko było jeszcze w dalekim polu.

Takie było podziemne życie podziemnego życia.