IX. O punktach wstydliwych   i o garderobie duszy (kontrabandzie)

Będę jeszcze potem mówił w osobnym rozdziale o dalszych przejściach Strumieńskiego z Olą, tu z tych przejść wyjmę jeden epizod.

W odwiedziny do Oli przyjechała jej kuzynka z Warszawy, młoda wdówka, pani Mossorowa. Była to kokietka w rodzaju tych, które się nazywają zepsutymi, pełna werwy, a umiejąca wzbudzić zaufanie kobiet takich jak Ola. Nie tylko cały dom bardziej się ożywił wskutek jej przybycia, ale także stosunek Oli do Strumieńskiego, w którym był już zastój, znowu zróżniczkował się trochę przez ten nowy czynnik. Jako wdowa miała pani Mossorowa pretensję do grubego doświadczenia, które jej też Ola przyznawała, robiąc przed nią coraz szersze zwierzenia. Zrazu naturalnie była mowa o mężczyznach niby w ogólności, mimo że obie kobiety miały na myśli tylko tych mężczyzn, których najbliżej poznały, więc Ola Strumieńskiego. Mówiono, iż każdy mężczyzna to samiec, że po ślubie każda kobieta się zawodzi, zamiast miłości ma tylko szał zmysłowy itd. – Kuzynka poddawała, Ola chwytała jej nomenklaturę i brnęła w tych niby to ogólnikowych wyznaniach coraz dalej. Potem przyszło i do wynurzeń szczegółowych. Gdyby Olę w ogóle można było popsuć, byłaby to Mossorowa uczyniła prędzej niż Strumieński.

Wyznania Oli wzbudziły w kuzynce zainteresowanie dla jej męża i chęć urządzenia tu małżeńskiego trójkąta. Torowała sobie do Strumieńskiego drogę za pomocą niby to niewinnych zaczepek, a wiedząc, że znają ją jako osóbkę śmiałą i że jako typowej ciepłej wdówce wiele jej wypada, nadużywała dość świadomie swego temperamentu, przesadzając w jego objawach wobec Strumieńskiego. Strumieński odsuwał ją z pewnego rodzaju powieściową powagą, krzyżował jej ułatwienia, omijał sposobności, wstrzymywał wyznania. Sprawiało mu to przyjemność, że może kobiecie dokuczyć, chciał także przez okazywanie swej stałości działać na Olę.

Natomiast Mossorowa powiedziała Oli: „Ja ci pokażę, że on może być niewiernym, pokażę”. Ola była ciekawa, co się stanie. Nagadała ona swej kuzynce dużo na Strumieńskiego, oczerniła go, powiedziała jej różne swoje trzeźwe zapatrywania o nim, ale był pewien kącik sercowy, w którym ona sama zaprzeczała tym oszczerstwom i męża przecież kochała. Wskutek umizgów Mossorowej widziała w nim znowu uroki, przez nią znów jej się podobał, czuła, że chociaż wdówka gra niby komedię, ale gra ją z zanadto wielkim zapałem, była więc zazdrosną. Ale stało się tak, że wygadała się przed kuzynką prawie naumyślnie o sprawie Angeliki w ogólnych zarysach, w aluzjach Mossorowej poznał to Strumieński i odtąd trudniej mu już było korzystać ze względów wdówki. Mimo tego przeszkadzającego manewru Ola właściwie nie stała teraz po stronie męża, co miało po części źródło i w tym, że kuzynka, mszcząc się na Strumieńskim, zasiewała w niej ziarno powrotu do Gasztolda.

Strumieński byłby może chętniej nagiął się do życzeń Mossorowej, gdyby zachowywała się nie tak zaczepnie; wolałby uwodzić, niż być uwiedzionym, bo nawet w tego rodzaju stosunku chciał choćby jakiegoś surogatu miłości, ułatwiającego łudzenie samego siebie, tu zaś widział, że Mossorowej idzie głównie o zadowolenie swej ambicji. Nie ufał jej zresztą, miał ją w podejrzeniu, że w rozstrzygającej chwili się cofnie, a on będzie skompromitowany przed nią i przed żoną. Przeczuwał, że może między obiema kobietami jest jakaś umowa co do wypróbowania go – nie wiedział, że takie umowy zostawiają dość miejsca dla akcji wprost przeciwnej. Podejrzewał także, że Mossorowa ma jakieś konszachty z Gasztoldem, i nie chciał pić z tego samego źródła, z którego się może tamten nasycał, wiedząc zaś o miłości Gasztolda do Oli, domyślał się, że może Gasztold ma jeszcze jakieś nadzieje i chce Olę właśnie przez tę panią wybadać. Słowem, ułożył sobie obraz jakiejś intrygi i postanowił nie dawać Oli pożądanego może przez nią pretekstu do zwrócenia swych myśli w stronę Gasztolda, a lekceważenia męża, postanowił wytrwać, a przed żoną udać, że czyni to nie dla niej, lecz dla Angeliki. Oprócz obrazu owej intrygi oraz potrzeby konsekwencji czynów wobec Mossorowej grała tu także rolę pewna zabobonna, ale musowa obawa, której mylność sam poznawał: że jeżeli dopuści się zdrady, wtedy Ola przez mgłę to odczuje i będzie miała prawo odpłacać mu tym samym. Panował więc nad sobą, unikał wahania się, udawał niezłomnego. Głównie jednak obawiał się tego, że przez zadanie się z Mossorową popsuje się coś w dotychczasowej jego pozycji między oboma biegunami: Angeliką i Olą, że w sercu jego powstaną nowe komplikacje, bo znał siebie pod tym względem – a on, tak jak lubił kąpać się, czysto ubierać, porządnie prowadzić swoje rachunki – tak samo chciał, żeby akta sercowe sprawy Angeliki były jasne i czyste, bez takich kartek, które by trzeba może wydzierać lub zamazywać. To by się zresztą dla pani Mossorowej nie opłaciło, bo nie była dlań sympatyczną. A więc – że się tak wyrażę – z próżniactwa zignorował jej pokusy, a na prośby swego zmysłowego „ja”, że zmiana płciowej strawy byłaby pożądaną, odpowiedział, że to wszystko jedno, z kim zadowala niższe kategorie swych uczuć, że rozmaitość w obrębie pewnych rzeczy jest tak małą, iż nie warto dla niej nadwerężać ustalonego spokoju (por. s. 91) » Rozdział V
Akapit: Mocą kontrastu, porwany wstrętem do swoich poprzednich myśli, jął teraz sam zwoływać cały szereg wspomnień o Angelice (…)
Skocz do miejsca ⇒
.

Zdarzyło się raz, że podczas jakiegoś bankietu Mossorowa trochę więcej wina wypiła i stała się w zachowaniu się swoim wobec Strumieńskiego więcej niż zwykle wyzywającą. Chciała mu pokazać miejsce pod sercem, w które, jak ją pouczono, trafia się kulą, by popełnić samobójstwo, ale Strumieński powiedziawszy, że nie zna się na artylerii (bezsensowny koncept), odepchnął ją chłodno, a potem opowiedział cały fakt żonie. Wywołał przez to następujący kłębek sprzeczności: „Takich rzeczy żonie się nie mówi; cóż to, czy nie potrafisz sam siebie upilnować, i jak możesz rzucać taką potwarz na moją kuzynkę, ona z tobą żartowała tylko, ja to bardzo dobrze uważam”. Kto umie czytać między liniami zdarzeń, ten przyzna, że to solidaryzowanie się Oli z Mossorową wygląda tak, jakby jej szło o poniżenie Strumieńskiego, o ściągnięcie go z pewnego piedestału. Tak energia zazdrości przepłynęła u Oli w coś całkiem przeciwnego.

Przy odjeździe spytała Mossorowa Strumieńskiego: „Czy mam jeszcze przyjechać?”. Na co on najprzód odrzekł z kurtuazją: „Ależ i owszem, prosimy!”. Ale potem ten jeden raz z pewną szczerością, pokrytą szyderstwem, dodał: „Jak mi się stęskni za panią, to proszę przyjechać”. W gruncie rzeczy bowiem miał wyrzuty sumienia egoizmu (i egoizm ma swoje sumienie), że tak lekkomyślnie, dla chimery, nie korzystał ze względów ponętnej pani. Po jej wyjeździe marzyło mu się trochę o niej. Pobyt jej bądź co bądź spulchnił w nim grunt, na którym wyrosła potem roślina niewierności. Powoli przyzwyczajał się do tej myśli, bo chociaż w jego mózgu były różne niepoprzebijane ścianki, chociaż miał umysł nieco powolny i dość długo wytrzymywał w jednym stadium, jednak był zarazem dość śmiałym, żeby się zdobyć na stadium inne, względnie wyższe. Na razie wszakże to obcowanie z praktyczną możliwością posiadania innej kobiety niż Angelika i Ola, z możliwością szukania rozkoszy poza sferą ustaloną przez tyloletnie marzenia, rozkołysało jego duszę w kierunku rzewnych myśli o Angelice » Str. 189, w. 9 …możliwość ta rozkołysała jego duszę w kierunku myśli o Angelice…

Podobne objawy psychiczne:
na str. 90, ⇒
w. 12 i n., ⇒

str. 115, w. 11. ⇒
Por. także
str. 369, w. 24 i n. ⇒

Uwagi do „Pałuby” ⇒
, dało mu nastrój liryczny, tj. taki, w którym najchętniej zanurzają się pragnienia unikające jeszcze światła dziennego. Tak tedy w idei problem wierności Strumieńskiego był już właściwie rozstrzygnięty, w praktyce stało się to dopiero o wiele później. Na pozór powinno było być inaczej. W małżeństwie często dzieje się tak, że po różnych wahaniach w górę i w dół temperatura zatrzymuje się wreszcie przy jakimś obojętnym punkcie. Wówczas jedna strona, w tym wypadku żona, przestaje dla drugiej być czymś w rodzaju problemu, zastępczynią nieznanej części świata, lecz zaczyna należeć do status quo ante» status quo ante (łac.) – poprzedni stan rzeczy. , staje się tylko członkiem rodziny, takim jak ojciec, matka, brat, siostra i reszta, a wtedy mąż pod pewnym względem właściwie znowu jest kawalerem i zdarza się też, że stosowne do tego prowadzi życie. Że tak się ze Strumieńskim nie stało, to było przede wszystkim skutkiem braku odpowiednich mediów w pobliżu; postanawiał wprawdzie kiedyś ich szukać, lecz ten obowiązek egoizmu odkładał na czas późniejszy. Tymczasem jego siły psychiczne ugrzęzły zupełnie w użeraniu się ze stryjem i w ogóle w tych starciach, które powstają w stosunkach między mężczyznami, a czasem są jeszcze ciekawsze niż komplikacje miłosne. Ale na wyczerpanie spraw z tej nowej dziedziny trzeba by chyba poświęcić osobny ustęp, w którym opisałbym wysoki stopień przejęcia się Strumieńskiego tymi sprawami, jego myśli o naturze ludzkiej, sprawiedliwości i krzywdzie, odważanie drobiazgów na szali tych myśli, wytwarzanie się różnych przejściowych „zadań” jego życia i porzucanie ich, oddziaływanie tego wszystkiego na jego poglądy erotyczne. „Miłość” rozpadła się na swoje części składowe (popęd, ambicja, potrzeba twórczości, ciekawość psychologiczna, energia w regulowaniu swego stosunku do innych ludzi itd.), z których każda z osobna gdzie indziej miała zaspokojenie.

Ciekawa i na pozór nieprawdopodobna formacja zazdrości u Oli, a dalej główny sekret wierności Strumieńskiego skłaniają mnie jeszcze do innej dygresji. Najpierw zauważam, jak znaczną rolę mają w życiu punkty wstydliwe» Str. 190

Najlepsze przykłady na punkt wstydliwy mamy, śledząc, jak w historii Strumieńskiego przewija się i powraca od czasu do czasu nitka zachcianek artystycznych, np. już
na str. 54, w. 12 ⇒
(żeby nie być posądzonym o naśladownictwo… ),
dalej
str. 114, w. 19, ⇒
bardzo wyraźnie zaś
str. 64, w. 3 i n. ⇒
Por. także:
str. 91, w. 10, ⇒
str. 95, w. 10, ⇒
str. 99, w. 6 i n. ⇒ (ambicja przyczyną powtórnych prób),
str. 160, w. 18, ⇒
str. 168, w. 3, ⇒
str. 175, w. 10, ⇒
str. 408, w. 8 ⇒ (…)

Czytaj dalej ⇒
, to znaczy motywy na pozór drobne i sztubackie, którym się nie chce przypisywać znaczenia dlatego, ponieważ wydają się być niegodnymi poziomu sprawy. I tak np. Strumieński mógłby się, jak mniemam, dość łatwo przyznać do wszystkich motywów swej wierności – tylko nie do tego, co określiłem mniej więcej jako pedanterię sercową, bo to wydałoby mu się śmiesznym, dziecinnym. Tak samo wstydziłby się on przyznać np. do tego, że w chwilach, w których zamierzał skorzystać z umizgów Mossorowej, kierowała nim w znacznej mierze chęć przekonania jej, że i on jest mężem postępowym, który swą żonę zdradzić potrafi bez skrupułów! Nie ubliżałoby mu jednak przyznać się, że go „natura” uniosła. Tego samego rodzaju śmieszna ambicja wstrzymała go jednak potem od romansu na dobre – gdyż nie chciał dać Mossorowej powodu do powiedzenia, że ona jego uwiodła, i wolał swojemu początkowemu wahaniu się nadać ex post» ex post (łac.) – po fakcie. piętno wyższej, lepszej, uświadomionej stałości. Do wszystkich takich motywów nie przyznałby się Strumieński, bo one wydawałyby mu się – jak powiedziałem – niższymi od tego poziomu, który chciał reprezentować. Moim zdaniem jednak, takie „wstydliwe” motywy są nieraz bardziej żywiołowymi niż te, które jako wybitnie żywiołowe (np. natura go uniosła) wyrobiły już sobie prawo obywatelstwa w literaturze i w myślach ludzkich.

Druga uwaga dotyczy podobnej sprawy, ale rozważanej z innego stanowiska. Garderobą duszy » Str. 192 …Garderoba duszy…

Przykłady w „Pałubie”: Postępowanie Oli
na str. 115, w. 28 i n. ⇒, całkiem analogiczny fakt str. 188, w. 20, ⇒ najwybitniejszy przykład str. 252/3 ⇒. Taktyka Strumieńskiego wobec X-ów str. 176/7 ⇒. Pretekst na str. 140, w. 17 ⇒. Przesunięcie się pobudek u Oli str. 288 itd. ⇒ Cały rozdział IX ⇒, traktujący o kontrabandzie psychicznej, ma moim zdaniem ogromną doniosłość praktyczną. Zdawałoby się, że mówię rzeczy znane powszechnie. Rzeczywiście chodzi mi o fakta najpospolitsze, najcodzienniejsze, powtarzające się od wieków – lecz podczas gdy bada się ruchy najdalszych gwiazd, wykrywa się cudowne włókienka i gruczołki w organizmie ludzkim, kompleks trzeci, kompleks y… o ile dotyczy spraw międzyludzkich, praktycznych, pozostawiony jest na pastwę najdowolniejszej fuszerki. Ujmijmy od razu wołu za rogi.
Czytaj dalej ⇒
nazywam miejsce, w którym się kryją wpół świadome, wpół musowe myśli z dziedzin kompromitujących, zanim się przebiorą w szatę, w której mogą już pokazać się światu – w tzw. płaszczyk. Np. ślepa niechęć Oli do Strumieńskiego, wywołana jego powodzeniem u Mossorowej (zazdrość?), przerzucona w uprawniony na pozór okolicznościami wyrzut: „Na co mi mówisz o tym brudzie? Po co ją spotwarzasz?”. – Wskutek fałszywych nauk etycznych ludzie w sposób zabobonny prawie boją się przyznawać do myśli, zachcianek i podszeptów egoistycznych, których by się właściwie wstydzić nie potrzebowali, ponieważ są to przeważnie myśli musowe, wynik niezależnego od nas mechanizmu poddającego nam pewne gotowe już wyobrażenia i myśli. A chociaż religia mówi, że mimowolnymi myślami nikt nie grzeszy, ludzie nie lubią patrzeć śmiało w ten tajemny alembik» alembik – daw. sprzęt laboratoryjny; szklane a. metalowe naczynie służące do destylacji cieczy. , nie lubią odkrywać i wypowiadać tego, co się tam odbywa, lecz prześlizgują się ponad nim – a tymczasem owa „zła” myśl przerzuca, przemyca się, przybiera sobie do pomocy jakąś formę szlachetną i tak się przecież na świat wydostaje. Dlatego to jest tylu złych ludzi, a prawie nikt do złego przyznać się nie chce, dlatego jest tyle ważnych spraw spornych między ludźmi, które usuwają się spod kompetencji zwykłych sądów, a badane mogłyby być chyba przez jakieś utopijne trybunały psychologiczne. Z jakim nakładem świadomości odbywa się to zaspokajanie swego egoizmu krętymi drogami, to by była ważna kwestia, w której tkwi nawet moment etyczny.

Przykładów na owe utajone procesy myślowe dostarcza dosyć cała Pałuba, a w życiu od nich się roi. Jeżeli np. ktoś mnie pokrzywdził, a ja wkrótce potem mimo to daję sowitszą jałmużnę ubogiemu, wówczas naddatek jest zemstą w celu powiększenia wyrządzonej mi krzywdy: tym bardziej staję się pokrzywdzonym, im jestem litościwszym. – Panna znajdująca się w pobliżu znanego uwodziciela objawia w sposób jaskrawy swą antypatię do niego: dość przejrzysta „komedia” w celu zwrócenia na siebie uwagi i poddania uwodzicielowi chęci zdobycia owej nienawidzącej za pomocą uczciwego zakochania się (ale przy tym i żal z powodu trudności zapanowania nad uwodzicielem). Jeśli jednak potem ta osoba przecież „padnie ofiarą”, stanie się to właściwie albo wskutek ślepego naśladownictwa nawet bez większego popędu, czyli wskutek nieodporności na sugestię, że się takiemu człowiekowi ulec musi – albo wskutek popędu, którego zaspokojenie może w tym razie liczyć wyjątkowo na niejakie przebaczenie u bliźnich, gdyż można się usprawiedliwić, że się nie zdołało oprzeć jakiemuś tajemniczemu „czemuś”, które posiadał „ów człowiek”. W obu razach jednak te właściwe, chłopskie motywy wybierają sobie w garderobie duszy płaszczyk, czerwone domino» domino – tu: strój karnawałowy. – „miłość”, to wygodne pojęcie, które w duszy od razu wprowadza stan wyjątkowy. I wówczas nieszczęśliwa ofiara wpada w ramiona uwodziciela z okrzykiem: „Już nie mogę dłużej walczyć z głosem miłości!”, a utrata wianka odbywa się pod pretekstem, że ona go tak kocha, iż nie może mu niczego, nawet tego odmówić. A więc „miłość” gra tu rolę sojusznika przywołanego po to, żeby dał swą firmę; najważniejszym jednak jest to, że z sojusznika robi się wspólnik, „miłość” staje się szczerą, nieodpartą – kto wie nawet, czy nie przychodzi już jako szczera i nie wydźwięcza się w tym zakresie, który nazwałem następczym życiem duszy. (Por. „Trio” pod 3)» Rozdział XIX
Akapit: Że niektóre słowa zakorzeniają się w mózgu, utrwalają, otaczają pewną melodię, pewne sferę uczuć i kojarzeń podsłownych. (…)
Skocz do miejsca ⇒
. – Pani, która przychodzi na zebranie towarzyskie w nadziei, że na nim będzie błyszczeć, tymczasem niespodzianie zjawia się inna osoba, która ją przyćmiewa; wówczas owa jejmość sugeruje sobie ból głowy i odchodzi do domu – z rzeczywistym bólem głowy. – Panny bez szans wyjścia za mąż mówią czasem, i po części wierzą w to, że nie mają w sobie powołania do zamęścia lub że dałyby kosza mężczyźnie, który by im się oświadczył, lub że nie wierzą w miłość. – Panna zazdrosna o swego domniemanego konkurenta, którego z powodzeniem kokietują jej towarzyszki, zarzuca im potem – nie odbieranie jej go, lecz brak wychowania, nieprzyzwoite zachowanie się, brak skromności dziewiczej itp. – Stara panna strzegąca młodej od pokus męskich – czy z bezinteresownego ukochania cnoty? Czy z zazdrości? – Rodzice, którzy nie pozwalają córce iść za głosem serca, lecz zmuszają ją do zrobienia partii z rozsądku, np. do wyjścia za człowieka starszego, który jest ich dawnym przyjacielem – zwykle wmawiają w siebie i w nią, że czynią tak tylko dla jej dobra, a nie dla dogodzenia swoim planom. Sytuacja to w życiu bardzo pospolita, tysiąc razy opracowywana w powieściach i dramatach – a mimo to nikomu nie chciało się widzieć tu psychologicznej szacherki i zdemaskować owych rodziców w sposób pokazany tu przeze mnie. Zwykle zarzucało im się wprost ordynarny egoizm, do którego naturalnie oni się przyznać ani nie chcieli, ani nie mogli, albo też święcie wierzyło się w ich szczere i dobre chęci. Swoją drogą, rodzice, rozporządzając w ten sposób losem córki, mogą mieć w większości wypadków słuszność; lecz jeżeli mają tę słuszność, to tylko w rzeczy samej, nie w motywach. Porównaj co do tego zastrzeżenie wypowiedziane na s. 163 » Rozdział VII
Fragment: Tak by może mniej więcej napisała Ola w swym pamiętniku, bo na wszystkie wybryki egoizmu znajdzie się płaszczyk. O tym wie każdy. Ale może nie każdy wie o tym, że w tych płaszczykach, tj. upozorowaniach, (…)
Skocz do miejsca ⇒
. Inny przykład. Dajmy na to, że ktoś kogoś bardzo nie lubi, uważa go za głupca lub łajdaka, lecz wtem zbliża się sytuacja, w której uśmiecha mu się zawarcie z owym człowiekiem jakiegoś sojuszu lub interesu, lub też w której musi go prosić o pieniądze, protekcję, w ogóle jakąś przysługę. Wówczas doznaje się pewną potrzebę szczerości przy rozpoczynaniu kroków przyjaznych, aby wobec siebie samego nie wyglądać na obłudnika. Przygotowuje się więc w swoich zapatrywaniach zwrot na korzyść tej osoby, myśli swe o niej, ustawione dotychczas w szyku bojowym, szereguje się inaczej, wyszukuje się jej zalety w takiej liczbie i sile, by mogły osłabić żywe jeszcze poczucie obrazu jej wad – tak że w końcu udowadnia się prawie sobie samemu jej inteligencję lub dobroć. Podobnie dzieje się przy słuchaniu niespodzianych pochlebstw od osoby dotychczas lekceważonej, i na odwrót: jeżeli jakaś osoba, którą poważamy lub lubimy, gani nas lub sprawia nam przykrość, wkrótce traci nieco w oczach naszych z wewnętrznej wartości. Mówi się nawet wtedy żartobliwie: „Jego akcje poszły u mnie teraz wysoko w górę” lub „spadły”, szkoda tylko, że prawie nikt nie krytykuje tego biuletynu giełdowego. Naturalnie cały ów proces duchowy opisany powyżej odbywa się nieświadomie, lecz kto nie jednoczy się na ślepo z tym, co mu podsuwa mechanizm jego duszy, lecz chwilami podpatruje ją na gorącym uczynku, ten może niejako czuć to dziwne, a pod względem moralnym zatrważające skręcenie w swoich myślach – gdy np. pozostawiwszy splot myśli o jakiejś osobie w ułożeniu niekorzystnym dla niej po kilku godzinach wraca doń i – z pewnym wstrętem nieraz – zastaje go już w ułożeniu innym, korzystnym dla tej osoby, nawet już z gotowymi usprawiedliwieniami.

Przykład na garderobę duszy daje i ateista, który, spadając ze skały, wierzy na chwilę w Boga, aby tylko móc się spodziewać cudownego ocalenia (czy też ocalenia w nagrodę?), np. w formie drzewa, które by zatrzymało nawróconego niedowiarka na miękkich gałęziach. – Ażeby mnie jednak nie posądzano o umyślne budowanie przykładów, sięgnę do tego, co mnie samego dotyczy i co, jak każdy przyzna, ma specjalny zapach wypadku wyrwanego z rzeczywistości. Oto, żeby swobodnie przystąpić do ostatecznego opracowania Pałuby, musiałem na jakiś czas porzucić zajęcie, które było moim źródłem utrzymania, ryzyko jednak przy tym było niewielkie. Jeden z moich znajomych, sytuowany w życiu również dość podrzędnie, wymawiał mi, co robię, dlaczego sobie byt psuję, narażam się na stratę chleba, jednym słowem, odradzał mi skwapliwie. I ja musiałem to przyjąć za dowód dobrego serca, życzliwości, przyjaźni, to, co – właśnie w owej garderobie duszy – było podyktowane przez zazdrość (popularnie powiedziałoby się: zazdrość przez niego przemawia), ten człowiek bowiem nie mógł ścierpieć, że ja chcę być czymś więcej, że się chcę wybić na wierzch, że odważam się zaryzykować, choć nie bardzo, swój byt materialny. Naturalnie ów człowiek przysiągłby na wszystko, co mu święte, że życzył mi jak najlepiej, i może by nawet nie przysiągł fałszywie. Tu chodzi właśnie o ów maleńki moment świadomości, o szczerość. Jak już zaznaczyłem, można by to pojmować pod moralnym kątem widzenia, ale właściwszy byłby może naukowy. Prawdopodobnie u pewnych ludzi o bardzo nieodpornym umyśle proces w garderobie duszy odbywa się tak prędko i z siłą tak nieprzepartą, że preparat, który wychodzi, przekonuje ich samych, inni natomiast tolerują dość świadomie te szacherki swego umysłu. Wielką rolę gra tu zapewne i instynkt samozachowawczy, który nie dopuszcza, by jakaś kontrabanda umysłowa odbyła się na otwartej scenie świadomości, bo wtedy sumienie, chcąc nie chcąc, z ramienia swego urzędu musiałoby wdać się w tę sprawę, kazałoby człowiekowi przyznać się do „złego” i zrzec się jego pomocy. Więc też ów instynkt ukrywa chwilę przebierania się motywów, ukrywa ją w ciemnych zakamarkach duszy, a sumienie zachowuje się tak, jakby dostało łapówkę (por. s. 176 w. 25 i n.)» Rozdział VIII
Akapit: Ten moment rzekomej dobrej wiary i przygotowywania sobie zawczasu rzetelnych motywów powtarza się w historiach wielu oszustw. Pozory dobre i złe cudownie splatają się z sobą, a potem u widzów wywołują wręcz przeciwne osądy, dlatego bo tzw. zło zawsze jeszcze ludzie wyobrażają sobie jak akt szczerej decyzji, na sposób Franciszka ze Zbójców, Jagona lub Ryszarda III, zamiast widzieć, jak ono już przy swym urodzeniu się, wiedzione instynktem samozachowawczym, wchodzi w chemiczne połączenia z pierwiastkami »dobra«, od których sobie maski pożycza.
Skocz do miejsca ⇒
.

Sprawa ta nie należy do zakresu ani psychologii transcendentalnej, ani fizjologicznej, lecz do tej psychologii introspektywnej, praktycznej, którą uprawiali dotąd prawie jedynie poeci. Zadaniem moim jest stopić te ich rozrzucone próby, aby takie śledzenia po omacku, takie zbyt metaforyczne uchwycenia rzeczy, jak i w tym ustępie, zastąpić metodą ściślejszą i bardziej przekonywającą. Należałoby też rozpocząć jakąś kulturę szczerości, aby sobie uświadamiano jak najszerzej własne procesy myślowe i uczono się rozumieć i demaskować różne kłamstwa mniej naoczne, które zamącają stosunki między ludźmi i wyrządzają nieraz wielkie szkody. Nastaną wtedy może nowe formy kłamstewek, bardziej skomplikowane, np. takie, w których szczerość staje się wybiegiem lub w których człowiek zanadto cieszy się własną szczerością i odkrywa w sobie różne podłostki, a przecież jest „dobrym”, itd. – Ale bądź co bądź wśród takich ludzi żyć przyjemniej i bezpieczniej.