Wątpił by znali się wcześniej, nie wskazywało na to ich zachowanie. Większość stała nieruchomo, wykonując tylko drobne automatyczne gesty, w jakich trudno byłoby dopatrzeć się emocji czy nastroju ich właściciela. Ktoś podrapał się po głowie, ktoś poprawił okulary, zdjął z nosa, przetarł chusteczką i ponownie założył. Inni nawet spacerowali równym i odmierzonym krokiem, po parę metrów do przodu, by następnie zawrócić i
znaleźć się na miejscu, które opuścili kilka chwil wcześniej.
Stosownie do pory roku ubrani byli w palta i można było odnieść wrażenie, że płaszcze obecnych, ze względu na ich jednolity krój, uszyte zostały przez jednego krawca. Czarny materiał okryć wtapiał się w zapadający zmierzch, gdzie niewyraźne kontury ludzkie przypominały ciemne, wydłużone płomyki,
chwilami poruszane przez wiatr.