Miał kwadrans, by zdążyć na rozpoczęcie wernisażu. Oczywiście mógłby się spóźnić, ale czuł, że to naruszyłoby jedną z zasad, którymi się kierował: nie spóźniać się na spotkania. Mógł więc dojść do galerii, wybierając trasę wiodącą różnymi ulicami i teraz już miał się zdecydować, czy skręcić w opustoszałą o tej porze uliczkę wiodącą na skróty do celu, czy też przejść jeszcze kawałek, dobrze oświetlonym w tym miejscu chodnikiem, mijając po prawej stronie przystanek autobusowy, a zaraz z lewej sklep samoobsługowy, w jakim zazwyczaj robił zakupy, potem chyba zakład fryzjerski a następnie oblepioną reklamą taflę witryny banku, gdzie znajdował się bankomat. W tym bankomacie wybierał często pieniądze przysyłane mu ostatnio przez rodziców. Za bankiem był już róg ulicy, skrzyżowanie, na którym trzeba było skręcić w lewo by dostać się do zabytkowej starówki w centrum miasta.
Wahał się jeszcze przez chwilę po czym zdecydował iść prosto chodnikiem, pełnym ludzi wracających o tej porze z pracy do domu, wśród świateł wystaw, gwaru i dźwięków przejeżdżających samochodów i tramwajów. To nie był jednak zwykły wieczór. Wkrótce miało się okazać, że w miejscach, które wcześniej znał na tyle, że mógł mieć pewność, co do układu budynków i ulic względem siebie,
czekają na niego niespodzianki.