Mikołaj Ratajczak - Kryształowy pałac jako symptom
Godzinę drogi pociągiem na południe od Berlina postawiono na terenie dawnego poligonu wojskowego Nową Wielką Atrakcję – Tropical Island (otwarcie listopad 2004). Oglądając Atrakcję z zewnątrz, ma się wrażenie uczestniczenia w kręceniu filmu science fiction rodem z najlepszych lat gatunku.
Na zielonym pustkowiu, upstrzonym jedynie gdzieniegdzie obrośniętymi hangarami lotniczymi i przeciętym wielkim pasem nieużywanego pasa startowego, wznosi się olbrzymia kopuła ze szkła, metalu i plastiku. Praktycznie przeźroczysta, co nie powinno nas jednak zmylić co do solidności konstrukcji – w celu wytworzenia w środku klimatu lasu tropikalnego, wnętrze kopuły jest szczelnie odizolowane od swojego zewnętrza.
W środku uderza nas ciepło i wilgotność powietrza. Słychać śmiechy ludzi za bramką wejściową i wyrazy zachwytu tych, którzy wizytują to miejsce po raz pierwszy. Olbrzymia, wznosząca się abażurowym szkieletem kopuła robi od środka jeszcze większe wrażenie niż z zewnątrz. Gęsta, parna atmosfera czyni wszystko trochę zamazanym, przez co ściany i sam szczyt wydają się być widziane jak przez mgłę – co tylko potęguje efekt nierzeczywistości. Tropical Island jest projektem budzącym uznanie: klientom oferuje się całodzienny (ba, nawet parodniowy) pobyt w możliwie wiernej symulacji tropikalnego raju. W środku czekają na nas posągi siedzącego Buddy, domki à la niedostępna, lecz gościnna Tajlandia, laguna, plaża Morza południowego, las tropikalny oraz liczne, liczne atrakcje (tym razem piszemy już z małej litery).
Trochę problemów nastręcza na początku kwestia obsługi specjalnego „czipa”, którego dostaje się przy wejściu. Chip otwiera każdą bramkę strzegącą przejścia do kolejnej części tropikalnego raju poprzez przyłożenie do zamontowanego przy niej panelu. Pamięć urządzenia zachowuje informację, co kupowaliśmy, gdzie byliśmy itd., za co potem płaci się przy wyjściu. Z początku jest to trochę dziwne, jednak po paru chwilach dyscypliny ciało automatycznie przykłada przegub do wyznaczonych płytek. Sprawne, praktyczne i eleganckie.
Baudrillard nauczył nas patrzeć na tego rodzaju miejsca jak na symptomy odzwierciedlające kondycję społeczeństw, które je powołały do życia. Symulakrum rzeczywistości Disneylandu wskazywało tym samym na „hiperrelany” charakter samej Ameryki, która przybierała powoli postać olbrzymiego Disneylandu wypełnionego po brzegi symulakrami. Ekspozycja relacji między znakami i wytwarzanymi przez nie rzeczywistością, która dokonywała się w nowym sercu Stanów, miała odwracać naszą uwagę od powszechności tego efektu w „realnym życiu”.
Podobnie, choć w dużo szerszym kontekście, chciałbym czytać fenomen Tropical Island. Pierwsza jednak różnica, która rzuca się w oczy, gdy zestawi się ją w myślach (a więc chodzi o oczy duszy!) z Disneylandem (którego akurat nigdy nie przyszło mi odwiedzić) to inna relacja Atrakcji z jej zewnętrzem. Disneyland miał służyć maksymalnie jednodniowej wizycie, jego bajkowy charakter eksponował „nierealność” rzeczywistości w środku. Tropical Island jest natomiast pomyślane jako miejsce, w którym można spędzić nawet tygodniowy urlop, nie opuszczając w ogóle obiektu. Do dyspozycji są namioty i domki, liczne bary, restauracje i kawiarnie, a co wieczór na scenie na wodzie odbywają się pokazy tańca i magii. Dzień spędza się więc na plaży bądź pod wodospadem, a nocą jest się zabawianym według z góry zaplanowanego grafiku. Nie trzeba myśleć o robactwie, problemach, różnicach kulturowych, jakiś fanatykach religijnych, kłopotów z bagażem czy nieznanym języku – słowem, wszelkich niedogodności dzisiejszej turystyki. Doskonały, w pełni immunizowany raj.
Tropical Island należy postrzegać jako fantazmatyczną (lecz na pewnym poziomie technicznym jak najbardziej konkretną) realizację technik kontroli oraz zadowalania ludzi – wytwarzania nowego rodzaju podatnej na kapitalistyczny spektakl populacji. Choć Tropical Island nie trzeba opuszczać, pozostaje ona w idealnej symbiozie ze swoim konstytutywnym zewnętrzem – zewnętrzem, które nie powstało wskutek wydzielenia granicy, wnętrza i zewnętrza, lecz które zostało ukonstytuowane i przekształcone w skutek logiki działania danego mechanizmu. W przypadku naszej Atrakcji, tym konstytutywnym zewnętrzem, jak w całym zintegrowanym spektaklu dzisiejszych czasów, jest praca. W idealnej wizji jednostki pracują tak długo i tak intensywnie poza Tropical Island, by resztę czasu spędzać na stołach do masażu i w barach tajskiej kuchni. Celem pracy (której – przy takich cenach – musi być coraz więcej) jest przywilej wejścia do raju. Ale kto wie, może docelowo pracę będzie się wykonywało leżąc sobie wygodnie na „prawie prawdziwej” plaży (czy „prawie” robi jeszcze jakąkolwiek różnicę?).
Możliwość życia w raju jest przywilejem tak wspaniałym, że nikt nie zwraca uwagi na zastosowane w środku niepokojące techniki kontroli. Pieniądz zanikł na korzyść bezgotówkowych transferów (a ponieważ płaci się dopiero przy wyjściu, trudno kontrolować wydatki), a jedyny materialny moment przepływu pieniędzy (oprócz przedmiotów konsumpcji) – czyli wspominany już chip – związany zostaje blisko z naszym ciałem („proszę przyłożyć rękę tutaj”, słyszałem co najmniej parę razy). Apokaliptyczną interpretację tego wątku zostawię już komu innemu.
Nikomu nie zabrania się wstępu do raju. Może wejść każdy, kto tylko ma pieniądze. Reszta nie może nawet obserwować szczęśliwców w środku poprzez szklane ściany, gdyż bez pieniędzy na transport nie znajdzie się nawet w pobliżu Atrakcji. Zewnętrze (czyt. niebezpieczeństwo, Realne, niewygodni ludzie etc.) zostaje całkowicie oddalone. W środku wszyscy poddają się iluzji wyboru (można przecież wykupić tylko określone atrakcje!) oraz ułatwiającym życie technikom regulacji. Grunt to przecież spokój i przyjemność.
Zamiast wypełnionych symulakrami parków rozrywki, powstawać będzie wokół nas coraz więcej Kryształowych Pałaców. Nie będą miały zadania wytworzenia hiperrealnej rzeczywistości oferującej „rozrywkę”, ideologiczną zasłonę świata pozbawionego jakiegokolwiek sensu, lecz zastępować życie, wytwarzać jego nowe formy i podatne, zaspokojone ciała. Przerażenie ogarnia nas wtedy, gdy pomyślimy sobie, czego symptomem są owe kryształowe raje. Albo pytając inaczej: czego pragną społeczeństwa, która zaczynają się organizować wokół ludzkich zoo, oddzielających ich od jakichkolwiek niepożądanych aspektów egzystencji. To, że klatka z żelaznej stała się gustowną, szklaną szkatułką, nie zmienia wiele w jej funkcji.
• • •
Mikołaj Ratajczak - (urodzony w 1986 r.) redaktor czasopisma "Praktyka Teoretyczna", członek zespołu Pracowni Pytań Granicznych UAM, koordynator Projektu Agamben (2008/2009) oraz Projektu Biopolityka (2010). Studiuje filozofię i germanistykę. W wolnym czasie uprawia eskapizm strategiczny.