Atrapa życia. Rozmowa z Juliuszem Strachotą, autorem "Relaksu amerykańskiego"

Michał Sowiński: Na początek pytanie może mało wyrafinowane, ale chyba bardzo potrzebne w przypadku tej książki – po co ją napisałeś? Ku przestrodze? To forma terapii? Czy może to pytanie jest kompletnie bez sensu?

Juliusz Strachota: Wiesz, w tym wszystkim, w uzależnieniu, chyba najgorszym przeciwnikiem jest wstyd. Więc mówienie na głos o tym, czego tak strasznie się wstydzisz, sprawia, że przestaje to tak bardzo uwierać. Relaks amerykański zacząłem pisać chyba ze dwa lata temu – w ramach próby zrozumienia jednego ze swoich uzależnień, ale ta książka mi w tym nie pomogła. Jak ją pisałem równolegle z terapią dla uzależnionych, to co chwila budziła się we mnie złość – no bo jak to możliwe, że nikt mnie nie zatrzymał, jak to jest skonstruowane, że sprowadza się do dostarczania narkomanowi produktu przez ludzi, którzy powinni… no właśnie, co powinni?

Tu zaczyna się dla mnie absurd, którego nie da się już sprowadzić do „sam jestem sobie winien”. To akurat jest dla mnie oczywiste, ale widziałem te oddziały (sam tam leżałem), które służą odtruwaniu ćpunów nieczujących się ćpunami – daleko poza stereotypowymi wyobrażeniami o narkomanach, żulach, menelach, czy też jakichś HFA, bo oni ćpali dziesięć lat chodząc do lekarzy i bardzo silnie czują się jednak ofiarami. Wychodzą z tych detoksów, ale nie ma dla nich form terapii, więc są wypuszczani odtruci, ale wracają za kilka miesięcy czy lat znów naćpani jak bąki, bo nie wytrzymali napięcia.

I chodzą ludzie (jak też tak chodziłem) jak zombie, jak atrapa człowieka, od lekarza do lekarza, żeby skołować trochę ćpania. Grałem w tę grę, w którą gra ogromna, niewyobrażalna liczba ludzi na świecie. Ja udaję, że nie jestem narkomanem, żebyś ty sobie poudawał, że nie jesteś dilerem, żebyśmy udawali wszyscy, że w ogóle jest jakaś granica miedzy lekami a narkotykami.

No więc finalnie autoterapii to z tego dla mnie nie ma żadnej, bo ja już dawno powinienem się zająć planowaniem wycieczki na Sachalin, a dłubię się w tym czymś dziwnym... Ale napisałem to, żebyście poczuli, jak to jest być narkomanem, który wygląda inaczej, niż wam się zdawało.

Z naiwności jest ta książka, bo chciałbym, żeby z wraz ukazaniem się takiej instrukcji obsługi zdobywania narkotyków coś się jednak w tej kwestii zmieniło.

Katarzyna Trzeciak: Pisanie o uzależnieniach jest chyba ostatnio popularne – np. książka Małgorzaty Halber czy nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia powieść Grzegorza Franczaka Kobierki, o klasyku, czyli Pilchu, nie wspominając. Czytałeś te rzeczy? Co o nich sądzisz? Jak się Twoja książka ma wobec tamtych?

JS: Nie wiem. Czytałem tylko Pilcha kiedyś, ale średnio sobie radzę z jego prozą. No ale moja książka nie jest o alkoholizmie. Ja jestem alkoholikiem takim z dna, co to sobie nos połamał i zęby powybijał przy padaczkach, zaszywał sobie dupę. W chuj cierpienia, ale same banały. No ale Xanax wprowadził mnie w świat, w który nie wlazłbym kupując narkotyki od dilerów na ulicy, w świat samotności tak przerażającej, takiego odrealnienia, takiego lęku, no i, kurwa, absurdu, że do dziś nie jestem w stanie tego zrozumieć. Moja książka, przypuszczam, jest bardziej niewiarygodna od innych książek o uzależnieniach, bo cały problem polega na tym, że opisuje coś, co dzieje się właśnie w tej chwili, w całej masie gabinetów lekarskich w Polsce i na świecie. Tylko że na świecie już od lat na różne sposoby próbuje się jakoś walczyć z tą epidemią, a w Polsce jesteśmy na etapie lęku przed marihuaną. Umówmy się, Xanax, w porównaniu z marihuaną, czy nawet bez tego porównania, to jest śmiertelna trucizna, uzależnia po kilku tygodniach, uzależnia fizycznie tak, że samemu nie da się go odstawić, bo można odwalić kitę. Zespół odstawienny trwa dwa miesiące (!), nie da się go samemu przetrwać (czyli gorzej jest niż przy heroinie), a mimo to każdy lekarz przepisuje Xanax jak cukierki. Nikt ich nie kontroluje. Te substancje w określonych przypadkach mają ważne zastosowanie, źle używane są jednak śmiertelnie niebezpieczne, ale mimo to są przedmiotem rozgrywek dotyczących tak naprawdę rynku zbytu. Kapitalizm.

MS: Mój znajomy, w duchu nieco sentymentalnym, powiedział ostatnio (mając na uwadze między innymi Twoją książkę): „Kiedyś ludzie mieli jakieś porządne uzależnienia! Heroina na przykład! A jak już chlanie, to na umór! A teraz? Ta wypija dwa piwa po pracy i od razu alkoholiczka! [Małgorzata Halber, MS] A Strachota o tych tabletkach na uspokojenie!”. Jakbyś odpowiedział na taki zarzut?

JS: No wiesz, tabletki to w ogóle jest stereotypowo kobiece uzależnienie. Przypomnij sobie piosenkę Mother's Little Helper z 66 roku. Ona jest o wpieprzaniu relanium, czyli poprzednika Xanaxu. Więc dla faceta takie uzależnienie jest mało romantyczne, ale uzależnienie w ogóle nie jest romantyczne. Mało męskie uzależnienie. Co do heroiny, to przypominam, że to jednak jest nazwa handlowa leku sprzed stu lat, który miał być mniej uzależniający od morfiny, ale nie wyszło. Kolejne wersje czegoś „mniej uzależniającego od morfiny” powstają co kilka lat i też ze słabym skutkiem. Więc realnie najgorszym uzależnieniem są jednak… leki, zwłaszcza jeśli wychodzą na ulice.

Ale fakt. Poznałem takiego chłopaka, który pracował w szpitalu i miał dostęp do opiatów właśnie (preparatów pokrewnych morfinie). Uzależnił się od nich i trafił na detoks. Dogadał się tam z lekarzami, żeby dopisali mu w karcie „picie szkodliwe”, bo dzięki temu w ogóle mógł trafić na odwyk, co jest straszliwym absurdem. Jak tam siedział, to mówił o sobie „alkoholik i lekoman”, ale strasznie mu to nie leżało, więc wybłagał, żeby mógł o sobie mówić „alkoholik i narkoman”. No bo wiesz, mówił, że tak naprawdę to przecież jakby heroinę brał.

No ale coś w tym jest. Nie wiem, gdzie jest granica między lekami a narkotykami, na pewno nie w ministerialnych tabelkach – narkoman to narkoman. To jest ciężka sprawa, bo ten chłopak, który nie miał wątpliwości, że jest narkomanem, bardzo chciał się leczyć, a dostał taką szansę tylko dzięki nagięciu faktów. Jest czysty do dziś. Mnie też, tak sobie myślę, uratowało to, że nie miałem wątpliwości, że jestem zwykłym ćpunem. Tu gdzieś zaczęło się moje ponowne upodmiotowienie.

No ale wracając: romantyczne czy nie – wiesz, że w USA przedawkowań po substancjach na receptę jest więcej niż po kokainie i heroinie razem wziętych? To jest kurewski problem naszych czasów.

 

Juliusz Strachota

 

KT: Czyli można powiedzieć, że Xanax to nowoczesna heroina? Na czym ta nowoczesność polega?

JS: Heroina toczy się swoim kołem i w formie nowych tabletek pod nową nazwą jest na rynku narkotykowym na pierwszym miejscu, choć właściwie zajmuje to miejsce ex aequo z Xanaxem – wszystkie znane trupy, co przedawkowały, miały tę substancję we krwi. Xanax jest narkotykiem, który robi z ciebie atrapę w pełni działającego człowieka – znosi lęki, wstydy, napięcia, niweluje te wszystkie przykre stany, więc nagle zaczynasz działać z pewną odwagą i co by się nie działo, czujesz się świetnie. Xanax jest substancją, która pomaga nie uciekać przed światem, ale go zdobywać. Tylko że przez te zniwelowane emocje bardzo szybko przestajesz w sposób właściwy komunikować się ze światem. Długo możesz ukrywać to, że jesteś naćpany, bo to narkotyk stworzony do udawania. To jakbyś z rana strzeliła sobie kilka luf na odwagę, ale nikt nie czuje od ciebie alkoholu. Więc jest strasznie, ale to strasznie niebezpieczny – bo używa się go do oszukiwania świata i samego siebie. Za trzy tygodnie jesteś uzależniony psychicznie, za cztery już fizycznie. Za pięć bierzesz go jeszcze więcej. Za sześć już ci nie starcza, więc zaczynasz kombinować. Nie jesteś w stanie odstawić, bo dopada cię straszny zespół odstawienny, a on prędko nie mija, więc wracasz, a jak wracasz, to bierzesz coraz większe dawki. Po roku jesteś zombie.

MS: Twoja książka jest w dużej mierze autobiograficzna – czy historia Twojego uzależnienia wyglądała podobnie jak w powieści? Ile to trwało? Kiedy odkryłeś, że jesteś uzależniony i jak udało Ci się z tego wyjść?

JS: To jest autobiografia w bardzo dużej części. W zasadzie wszystkie te historie u lekarzy nie tyle miały miejsce, co zostały przeze mnie opowiedziane. Notowałem je, żeby wiedzieć, na jakim jestem etapie. Te historie mieszały mi się z rzeczywistością i to do dziś sprawia mi spory kłopot, bo spotykam kogoś po latach, a on mnie pyta, czy nadal mieszkam w Nepalu…

Tylko część rzeczy ukradłem innym ćpunom, bo nie wszystko mogłem wykorzystać ze swoich przeżyć. Chciałem też, żeby mój bohater był jednak bezsprzecznie identyfikowany jako narkoman. No dobra, ja się uzależniłem normalnie: miałem stwierdzony zespół stresu pourazowego, nie spałem po nocach, miałem lęki, dostałem od psychiatry Xanax, jednocześnie, co skapowałem niedawno, internista leczył mi zatoki preparatem, który miał tę samą substancję co Xanax. No właśnie – na zatoki też można dostać substancje zmieniające nastrój. Nałożyły się na siebie te okresy: kiedy próbowałem odstawiać Xanax, brałem to drugie, kiedy odstawiłem to drugie, jebnęło mnie fizyczne uzależnienie… a ponieważ miałem i mam predyspozycje do uzależnień, poleciałem po całości.

Jak wyszedłem? No musiałem osiągnąć to przereklamowane dno. To jest obszar całkowitego załamania. Czarna dziura. Wygrałem na loterii jednak. Trudno mi się o tym gada...

• • •

PRZECZYTAJ FRAGMENT KSIĄŻKI

ZAMÓW KSIĄŻKĘ W NASZYM E-SKLEPIE

• • •

MS: Czy przez Xanax przestałeś pisać? Jak to wpłynęło na Ciebie jako pisarza?

JS: Pamiętam jak przez mgłę te dni i noce, kiedy zamknięty w czterech ścianach ćpałem i pisałem. Wychodziłem robić badania terenowe na Kępę, wracałem, pisałem, ćpałem, wychodziłem, pisałem. To jakiś koszmar. To wszystko jest nic nie warte. Nie zaglądałem do tego nigdy.

Ale nie wiem, jak to wpłynęło na mnie jako pisarza. Wpłynęło ogromnie jako na człowieka, więc na pisarza z pewnością też. Czas pokaże. To wszystko się dzieje, zmienia.

KT: Główny bohater Twojej powieści nieustannie zmyśla, konfabuluje, tworzy coraz bardziej rozbudowane kłamstwa, mające przekonać lekarzy do przepisywania mu lekarstw – w pewnym momencie cała narracja powieści zaczyna być „podminowana” tym zmyślaniem, wręcz ugina się od niego. Czy to Twoja strategia na opisanie specyficznej kondycji, w której permanentnie znajduje się bohater-narrator? Starałeś się stworzyć nową poetykę literatury narkotycznej, dostosowanej do specyfiki Xanaxu?

JS: Bohater zmyśla swoje życie, bo się wstydzi, że przyszedł po substancje, które w zasadzie, zgodnie z ulotką, są dla tych, którzy aktualnie mają stan patologiczny w organizmie. On jednak chce udawać, że przychodzi po substancje dla superbohaterów, że w zasadzie przychodzi w innej sprawie, szuka, musi ciągle odwracać uwagę od tego, że jest po prostu ćpunem. Ale tak naprawdę każdy z nas tworzy taką swoją historię, sam się stwarza, tej osobistej narracji czasem już nie sposób oddzielić od realności i się w tym gubimy. Natomiast mój bohater to ma naprawdę ciężkie zadanie, bo te historie są przecież narzędziem przetrwania w tym potwornym upokorzeniu. On nie potrafi się obejść bez tej narracji, ale ona się rozeszła na setki historyjek i go oplotła. Ciekawe jest, że nie wszyscy mają fantazję jak bohater mojej książki, ale zdobywanie tych substancji przez ćpunów niemal zawsze polega na opowiadaniu bajek – na nich zasadza się relacja ćpun-diler.

MS: Twoje wcześniejsze książki, szczególnie Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego, zbudowane są z krótkich, wyrazistych fragmentów – pewnych drobnych prozatorskich potencjalności – jak sam mówiłeś, rzeczy, które można by rozwinąć w pełnowymiarowe powieści. Ten sposób pisania nabiera nowego sensu w Relaksie amerykańskim. Nowa powieść to jakaś kontynuacja tamtego sposobu myślenia o literaturze?

JS: Fragmenty mnie doganiają. Kiedy w południe w sobotę zbiegam z dziesiątego piętra bloku na Solcu, gdzie mieszkam, wtedy przebiegam przez różne nadchodzące obiady. Co piętro, to inny obiadowy świat. No jak tak biegnę i wylatuję z klatki schodowej w upał, to tu gdzieś jest moje pisanie. Ono w zasadzie wciąż jest w tych samych punktach. Mam te same zapłony. Być może teraz już te pojedyncze obrazki mi nie wystarczają. Teraz doszło do nich jeszcze naiwne „coś ważnego”, co chcę wam opowiedzieć, bo tego, myślę sobie, jeszcze nie znacie.

MS: Ciężko wyobrazić sobie Relaks w innym mieście niż Warszawa, ale to nie jest ta Warszawa dobrze znana z różnych opowieści – to Warszawa prawobrzeżna, Grochów i okolice – skąd ta obsesja pewnych miejsc?

JS: W tej książce mamy przede wszystkim Warszawę szemranych gabinetów lekarskich… Obsesja pewnych miejsc wynika z tego, że w ogóle mam skłonności do obsesji. Znam te miejsca bardzo dobrze, tam się wychowałem, mieszkałem całe lata, poruszam się po nich łatwo, więc umieszczam tam bohatera. No jest we mnie też ta obsesja Warszawy tajemniczej, podziemnej, niezbadanej, a mój bohater zajmuje się nią zawodowo.

MS: No właśnie, bo obok uzależnienia i wszystkiego, co z nim związane, drugim najważniejszym tematem Twojej książki jest wątek legend miejskich – czy to się jakoś łączy?

JS: Oczywiście. Bo bohater musi opowiadać legendy, by żyć. Nie snuje opowieści w barze, on musi opowiadać, by dostać kolejną porcję trucizny, która ma go podtrzymać przy życiu. No ale on sam jest świetnym bohaterem miejskiej legendy… Zresztą, co już mówiłem, jest tylko jednym z wielu, którzy właśnie teraz w jakimś gabinecie snują swoją legendę, by zdobyć narkotyki… To wydaje mi się niewiarygodnie głupie, ale tak to działa.

KT: Pisząc Relaks amerykański bardziej celowałeś w reportaż (poruszenie i opisanie społecznie ważnego problemu) czy jednak wzięła górę literatura? Byłeś brutalnie szczery czy naciągałeś pewne fakty dla literackiego efektu? Czy też, znowu, to pytanie w tym przypadku jest bez sensu?

JS: Nie da się tego odciąć. Żywcem opowiadać o własnych, straconych latach? No nie. Korzystałem nieco z opowieści innych ćpunów. To ćpanie przed ślubem na przykład. Żywcem to ja mogę próbować opowiedzieć o tym, co się dzieje z człowiekiem, kiedy po wielu latach odstawia tę całą chemię i nagle widzi, że świat wygląda inaczej. No ale to inna historia.

• • •

Juliusz Strachota (ur. 1979) – pisarz, autor zbiorów opowiadań Oprócz marzeń warto mieć papierosy i Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego oraz powieści Zakłady nowego człowieka. Swoje teksty drukował w „Lampie”, „Polityce”, „Wysokich Obcasach”, „Dużym Formacie”.

• • •

Kontakt w sprawie egzemplarzy recenzenckich: ewelina.sasin@ha.art.pl

• • •

Więcej o książce Relaks amerykański Juliusza Strachoty w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Relaks amerykański w naszej księgarni internetowej

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information